Maluje prace, które nie mają ograniczeń. Bez ram, z rozmytym tłem, lekko przykryte mgłą. „Są nieco brudne”, twierdzi i zastanawia się, czy wybrana przez nią paleta barw ma coś wspólnego z porą roku. „Chyba tak, zauważa, bo właśnie wzięłam się za turkus, a zbliża się lato”. Choć on też jest nieco przyprószony. Tak jak wszystkie obrazy Agaty Krutul.

Kojarzymy ją z malarstwa marynistycznego. Samotne łodzie na jeziorze lub wręcz przeciwnie, stłoczone na przystani, jakby czekały na odcumowanie. Albo skandynawskie domy, ktore mnożą się na płotnie, jakby brakowało im już miejsca. Są też konie, energicznie cwałujące przez blejtram, nieujarzmione i niespokojne. Prace Agaty Krutul możemy kupić w kilku domach aukcyjnych, m.in. w Desie Unicum. Wyrożnia je nostalgia i specyficzna paleta barw, ktora zawsze nosi w sobie domieszkę szarości.

 

Na Pani pracach znajdziemy głównie łodzie. To chyba jeden z Pani ulubionych motywów?
Wszyscy skupili się na moich łodziach i wodzie. Te obrazy są najbardziej popularne na aukcjach w stolicy i ich tematyka nawiązuje do czasow, kiedy wakacje spędzałam nad wodą. Jestem przesiąknięta Mazurami, one są we mnie, stamtąd pochodzi moja mama i tam spędzałam każde lato w dzieciństwie. Obrazy powstają z moich fotografii, to kadry, które kocham. Ale mam też drugi ulubiony motyw, ktorym są konie. Obracam się w tych wątkach, choć zdarza się, maluję kobiety. I zawsze to jestem ja. Fascynują mnie rownież skandynawskie krajobrazy, architektura tamtejszych miasteczek, mentalność mieszkańcow i ich chłod, ktory w jakiś sposob podyktowany jest wolnością i nieograniczoną przestrzenią. Ta przestrzeń widoczna jest rownież na moich obrazach, w doborze kolorow. Na Akademii byłam uczona, że trzeba malować akademicko – jest pewna myśl, jest plan. Moje myśli wciąż krążą, ale to, co przerzucę na blejtram czy kartkę, jest bardziej podyktowane podświadomością.

Technika malowania na nałożonych na siebie warstwach tektury jest dość specyficzna…
Ta technika powstawała metodą prob i błędow, dojrzewała we mnie. W ciągu lat ewoluowała i wciąż się zmienia. Tło tworzę z kawałeczkow, nałożonych na siebie warstw tektury, do których domalowuję motyw. Wszystkie moje prace bazują na tym tle, jest ono bodźcem do tego, co ma powstać. Obraz wychodzi poza płaszczyznę, nie posiada ram, tło jest rozmyte, przestrzenne. Jest w tym trochę grozy, ale rownocześnie pewien spokoj, ktory wyznacza natura. To, jak tworzę, przekłada się też na moje życie. Jestem niespokojnym duchem, jak mowi moja mama, ale musiałam nauczyć się kontroli, samodyscypliny.

Malarstwo to Pani największa pasja?
Zawsze mnie ciągnęło w stronę malarstwa, choć mam w sobie uśpioną sferę teatralną. Jestem scenografem, tu bagaż doświadczeń nie jest jednak tak duży. Ostatnio zapragnęłam wrocić do tej pasji. Wspołpracowałam z Teatrem Lalki i Aktora w Kielcach, w Białymstoku z Teatrem Dramatycznym i Grupą PAPAHEMA oraz Teatrem Powszechnym w Warszawie. To bardzo wdzięczny temat, zawsze lubiłam takie mniejsze formy, jak lalki. W malarstwie przeciwnie, wybieram formaty większe, niestandardowe, podłużne i ponadwymiarowe. Te najbardziej lubię. Są naturalne dla oka, co uwzględnia się na przykład w nauce fotografii.

Co ciągnie do teatru artystę-malarza?
Malarstwo jest silnie związane ze scenografią, to gra kolorow i tworzenie sceny za pomocą barwnych plam. To, co się dzieje na płotnie, może mieć przełożenie na wizję scenografii. Dlatego te dwa światy tak silnie we mnie tkwią. Sztuka jest bardzo angażująca, jeśli się maluje, trzeba też znaleźć sposob powrotu na ziemię, odciążyć kręgosłup. Ja na przykład biegam maratony (śmiech), co pozwala mi zachować rownowagę. Gdyby nie sztuka byłabym pewnie sportowcem…

Dziękuję za rozmowę.

Aneta Gawędzka-Paniczko

AGATA KRUTUL

ur. 1983 w Białymstoku.
Malarka, nauczycielka, scenograf.
Absolwentka Wydziału Artystycznego Instytutu Sztuk Pięknych UMCS w Lublinie (dyplom z malarstwa obroniła w pracowni Jana Gryki) oraz Wydziału Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (dyplom ze scenografii obroniła w pracowni prof. Małgorzaty Komorowskiej).

Zobacz więcej