Oddaję hołd przemijaniu. Rozmowa z Arturem Rybą

 

Czy moda może przełamywać kult młodości? Skłaniać do refleksji nad życiem i przemijaniem? Artur Ryba – młody projektant, laureat konkursu Pokazu Dyplomowego Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU w Krakowie, którego praca dyplomowa „Metamorphosis” wiosną 2022 r. została doceniona zarówno przez jury, jak i przez Fundację KAN VISION – wyjawia nam kulisy powstania swojej kolekcji. Tu barwy i faktury tkanin oddają hołd poszczególnym elementom ciała, zwracając uwagę na przemijającą młodość, urodę, życie… Celebrują ciało, które z wiekiem zmienia się i wciąż, niezmiennie fascynuje. Zapraszamy!

Stworzył Pan zwycięską kolekcję Pokazu Dyplomowego SAPU w Krakowie. Głośno o tym wydarzeniu było na portalach społecznościowych, zainteresowały się nim również media stricte branżowe. Spodziewał się Pan zwycięstwa i takiego rozgłosu?

Byłem mocno zaskoczony! Zarówno zdobyciem nagrody, jak i rozgłosem w portalach. Wciąż trudno mi uwierzyć, że tyle się mówi o tej kolekcji, trafiam na różne informacje w internecie, część z nich przesyłają mi też znajomi, którzy trzymali za mnie kciuki. Nie spodziewałem się, że to wydarzenie będzie szerzej nagłaśniane, tym bardziej budzi pozytywne emocje i radość, że to, co się stworzyło, dociera do szerszego grona odbiorców. Cieszę się, że moja kolekcja została zauważona.

Jakie to uczucie być najlepszym? 

Przyznam, że na początku trudno było mi sprecyzować, co czuję. Tych emocji było bardzo dużo. Dopiero teraz, jak minęło już trochę czasu, czuję się mocno podbudowany i doceniony. Napełniło mnie to spokojem i przekonaniem, że warto kontynuować to, czego się podjąłem. Nie jestem jednak zwolennikiem określania siebie jako „najlepszy” (śmiech). Chciałem po prostu, aby to, co robię, było inne, a jednocześnie interesujące dla odbiorców.

Pana kolekcja cieszyła się uznaniem jury, zdobyła też wyróżnienie, m.in. przyznane przez prezes Fundacji KAN Vision. Czy takie wsparcie otwiera drzwi do większych możliwości?

Nagrody i uznanie sponsorów przede wszystkim dają szansę na dotarcie do większej grupy odbiorców i nawiązanie nowych kontaktów. Dzięki szerszemu odbiorowi można też myśleć o przyszłej współpracy. To bardzo motywujące i skłania do kontynuacji twórczych poszukiwań, dalszego działania w tym kierunku. Potwierdza słuszność podjętej decyzji. Jeśli widzę, że to, co robię, cieszy się powodzeniem, wywołuje pozytywną reakcję, to jest bardzo motywujące.

O czym opowiada kolekcja „Metamorphosis”?

Poświęciłem ją tematowi, który w jakiś sposób dotyczy każdego człowieka, a mianowicie przemijaniu.

Trudny temat, chyba w każdej dziedzinie, nie tylko w modzie…

Zdecydowanie. To bardzo szerokie zagadnienie, wielopoziomowe. Od jakiegoś czasu mocno mnie zajmuje, skłania do rozważań. Kolekcja dyplomowa stała się ich naturalną kontynuacją. Chciałem uchwycić go dwojako: z jednej strony, zwrócić uwagę na zmieniające się ciało, starzejącą się skórę, różnego rodzaju deformacje fizyczne, które dotykają człowieka z wiekiem. Z drugiej strony, ukazać przemijanie w ujęciu bardziej filozoficznym, refleksyjnym.

Nie bał się Pan takiej realizacji? Moda w szerokim ujęciu związana jest raczej z atrybutami młodości: modelki są piękne, kobiece, seksowne. Tak też widzimy je na zdjęciach i na pokazach… I nagle pojawia się temat, którego większość osób wolałoby uniknąć, wymazać ze świadomości.

Przemijanie to temat poważny, rzeczywiście kontrastujący z obowiązującymi trendami. Potraktowałem go jako wyzwanie artystyczne, chcąc nieuchronność przemijania pokazać za pomocą ubioru. Kolekcja ma przede wszystkim skłonić odbiorcę do przemyśleń.

Z drugiej strony coraz częściej w kampaniach widzimy kobiety dojrzałe, starsze, które świetnie sobie radzą na wybiegach i sesjach fotograficznych. Przykładem jest chociażby Helena Norowicz, polska modelka i aktorka starszego pokolenia. Wzięła udział m.in. w sesji zdjęciowej dla Fundacji KAN Vision.

Cieszę się, że świat mody dostrzega również piękno dojrzałych modelek. To kolejna inspiracja, po którą sięgałem w swojej kolekcji.

Charakter kolekcji „Metamorphosis” nawiązuje do wizualnych aspektów przemijania. Czy główną rolę w niej pełnią tkaniny, czy skupiał się Pan jednak na formie, konstrukcji?

Od samego początku faktycznie stawiałem na tkaniny i związane z nimi aspekty wizualne. Konstrukcja stała się dopełnieniem, uzupełnieniem projektu, zwłaszcza w ujęciu detalicznym. Starałem się uchwycić formę tak, aby nie była zbyt przerysowana. To tkaniny miały pełnić główną rolę. Myślę, że udało mi się uzyskać zamierzoną harmonię. Wszystko ze sobą współgra, choć był to długi i żmudny proces.

Plastyczne wykorzystanie tkanin rzeczywiście pozwala na ciekawe budowanie sylwetki. Na jakie tkaniny Pan postawił?

Z jednej strony, szukałem materiałów cienkich i delikatnych, jak tiule, organzy i związane z nimi przezroczystości. Z drugiej – pojawiły się tkaniny ciężkie, masywne, wręcz przytłaczające. Tkaniny marynarkowe, wełny, żakardy, z których również powstały płaszcze w kolekcji. To spektrum wykorzystanych tkanin jest dosyć szerokie i o to chodziło. Chciałem w ten sposób podkreślić kontrast, o którym dziś rozmawiamy: a więc lekkość i finezja, dzięki którym możemy uzyskać gradienty, przejścia tonalne. Mają niezwykle malarski charakter. A tuż obok pojawiają się tkaniny mocne, zdecydowane, z odczuwalnym ciężarem.

Ciężarem przemijania?

Dokładnie.

Ile projektów liczy sobie kolekcja?  

Finalnie powstało osiem, natomiast sam proces szkicowania i poszukiwania, wykorzystywania w różnych aspektach przyjętego motywu, był bardzo złożony.

Jak traktuje Pan swoją kolekcję? Jako całość, pewien zamknięty koncept, czy każdy element to jednak oddzielny projekt?

Każda z tych sylwetek ma swoją własną historię, indywidualny charakter. To zróżnicowanie pozwoliło mi jednak stworzyć spójną całość, a każdy jej element jest równie ważny i wpływa na jej odbiór.

Zdziwiłby się Pan, gdyby spotkał kogoś w swoim projekcie na ulicy?

Raczej bardzo bym się ucieszył (śmiech). Część moich projektów – nie ukrywam – jest mało użytkowa. Mogą posłużyć jako kreacje na jednorazowe wyjścia, np. na jakąś galę. Natomiast niektóre elementy kolekcji spokojnie mogą być wykorzystywane w codziennym użytkowaniu. Zobaczenie kogoś na ulicy w takim wydaniu byłoby jednym ze spełnionych marzeń.

Czy na polskim rynku jest duża konkurencja, jeśli chodzi o kolekcje autorskie młodych twórców?

Mamy coraz więcej kierunków związanych z projektowaniem ubioru, a co za tym idzie, coraz więcej młodych ludzi realizuje swoje pomysły. Jest zatem spora konkurencja. Myślę, że wyzwala to większe pokłady kreatywności, mobilizuje do działania, rozwoju. Chce się pokazywać kolejne, jeszcze ciekawsze, bardziej odkrywcze rzeczy.

Co było punktem zwrotnym w tworzeniu kolekcji „Metamorphosis”? Dopadł Pana poważny kryzys? A może nagłe oświecenie?

Kryzysów było dość sporo (śmiech). To był pracochłonny proces, ale punkt zwrotny pojawił się już na początku. Chodzi o technologię, którą zaaplikowałem do mojej kolekcji. Wcześniej, tworząc projekty, mając pewien koncept tej kolekcji, sądziłem, że technikę, którą się zainteresowałem, popchnę w tym kierunku i będę na niej bazował. Chciałem użyć klasycznego haftu maszynowego, jednak w trakcie poszukiwań okazało się, że wolę wykorzystać coś nowego. Nową technologię…

Na czym dokładnie polega technologia, którą Pan wykorzystał?

Opiera się na haftowaniu zwykłą maszyną na specjalnej hydrofolii, która pod wpływem wody zaczyna się rozpływać i… znika. Zostaje sam haft, który staje się jednocześnie materiałem.

Bardzo ciekawe rozwiązanie. Czy to Pana autorski pomysł?

Nie spotkałem się z wykorzystaniem tej techniki w realizacji innych projektów. Tego typu folia używana jest do stabilizacji tkaniny podczas haftowania. Zacząłem się wtedy zastanawiać, co zrobić, aby uniknąć stosowania tkaniny, a wykorzystać same walory haftu. Po pewnych poszukiwaniach postawiłem na hydrofolię, co dla procesu twórczego okazało się wręcz zbawienne. Projekty mają więc ażurową konstrukcję, wykonaną przy użyciu technologii haftu maszynowego.

Który swój projekt darzy Pan szczególnym sentymentem?

Nawiązując do natury haftu, myślę że najbliższa jest mi ostatnia sylwetka z kolekcji, zwłaszcza że w dużej mierze składa się z materiału, który stworzyłem. To od niej wszystko się zaczęło. Jej stworzenie zajęło mi mnóstwo czasu, w pewnym momencie zastanawiałem się, czy w ogóle ze wszystkim zdążę. To były ogromne dylematy. Na szczęście udało się wszystko spiąć w całość.

A jaki klucz zastosował Pan w wyborze kolorystyki? Pojawiają się beże, szarości, grafity…

Tiulowa kreacja, piąta w kolekcji, ma kremową, wręcz cielistą barwę. To oczywiste nawiązanie do koloru skóry. Suknia ma tworzyć taką druga skórę. Została ona wzbogacona o gradientowe ciemne elementy, których ręczne przyszywanie było niezwykle pracochłonne. Kontrastujące z kremową barwą grafity i granaty odwołują się do koloru żył widocznych na skórze. Czerwień, pojawiająca się w ujęciach linearnych, to krew, która nimi płynie. Błękit z kolei jest symbolicznym odzwierciedleniem krwi błękitnej, takim uszlachetnieniem całości.

Można odnieść wrażenie, że nakładające się na siebie warstwy tkanin to nawiązanie do poszczególnych warstw skóry…

Elementy nałożone na siebie tworzą pewną całość, kompletą strukturę – są jak skóra. Przykładem są ułożone warstwowo tiule, które tworzą pierwszą sylwetkę. Pozwoliły one uzyskać efekt wnętrza ciała człowieka, a obecne tam czerwone hafty to… zdeformowane płuca.

Nie są to przyjemne nawiązania…

W moich inspiracjach znalazły się różne deformacje ciała. Ubiór, który również jest zdekonstruowany, miał właśnie to pokazać. Ta zależność, a zatem i wywołanie pewnej reakcji, były więc zamierzone.

Nasuwają się skojarzenia z naturalizmem i turpizmem, zabiegami stosowanymi w sztuce i literaturze, które miały wręcz wstrząsnąć odbiorcą. Pana kolekcja, mimo naturalistycznych odwołań, jest przy tym piękna i zdecydowanie przyjemniejsza dla oka.

Nawiązywałem do sztuki konceptualnej, patrzyłem na to, jak inni artyści definiowali temat ciała i przemijania. Za pomocą ubioru chciałem pokazać własną interpretację.

Wypada mi jeszcze zapytać, jak zaczęła się Pana przygoda z modą? Czy wiąże Pan z nią swoją przyszłość?

Od zawsze interesowałem się sztuką i designem, przyjechałem więc do Krakowa, myśląc o studiach związanych z wzornictwem. Dość szybko jednak zorientowałem się, że projektowanie produktu, sztuka użytkowa nie do końca spełniają moje oczekiwania. Podjąłem więc spontaniczną decyzję, w zasadzie ryzyko, aby zając się czymś innym, nieco zbliżonym, ale dającym inną swobodę. I tak trafiłem do SAPU.

Jak Pan dziś ocenia tę zmianę?

To było jedna z lepszych decyzji w moim życiu (śmiech). Patrząc na to, że jest to najlepszy okres na rozwój, czuję wręcz niedosyt i chciałbym tworzyć jeszcze więcej.

Czego Pana zdaniem szukają współcześni miłośnicy mody? Czy kolekcja, która jest konkretnym zobrazowaniem trudnego tematu, może być odpowiedzią na ich potrzeby?

Cały czas obracamy się wśród trendów, za którymi mniej lub bardziej podążamy. Wydaje mi się jednak, że każdy chciałby w pewnym stopniu się wyróżniać. Wynika to z tego, w jakich czasach żyjemy – czasach indywidualizmu. Ale czy ta kolekcja mogłaby być elementem, którego ludzie poszukują? To trudne pytanie. Myślę, że w aspektach komercyjnych – mogłoby się to udać. Jednak dziś obok efektów wizualnych ważne są cechy stricte użytkowe. Liczy się komfort i funkcjonalność, również w modzie.

Czym dla Pana jest zatem moda?

Przez wzgląd na kolekcję dyplomową modę odbieram jako sztukę, to pole do wyrazu artystycznego. Moda daje możliwość zmiany tożsamości, to zabawa ubiorem, do której każdy może się przyłączyć. Wpływa na to, jak możemy być odbierani. Mówi się, że na podstawie wyglądu można kogoś ocenić w ciągu kilku sekund. I to nieraz wystarczy, żeby wyrobić sobie zdanie na temat danej osoby. Moda jest takim przekaźnikiem informacji na temat człowieka.

Ma Pan swoich ulubionych projektantów?

W tym momencie przychodzi mi do głowy jedno nazwisko: Martin Margiela, belgijski projektant. Mimo że praktycznie już nie działa w branży modowej, to jego spuścizna, wpływ na modę w latach 80. XX wieku, jest nadal bardzo inspirujący. Cenię w nim indywidualność, podążanie własnymi ścieżkami, stawanie w opozycji i tworzenie projektów niszowych. Co ciekawe, mimo sławy i tego co w modzie osiągnął, był w zasadzie człowiekiem anonimowym. To sprawia, że ta postać jeszcze bardziej mnie intryguje i inspiruje.

Co najbardziej podoba się Panu w projektowaniu?

Jest mnóstwo takich rzeczy (śmiech)…

Mamy dużo czasu, proszę mówić…

Najbardziej podoba mi się moment takiej zagwozdki, która pojawia się w czasie tworzenia szkicu. Często wyobrażam sobie wtedy, jak mógłbym go wykonać fizycznie. Z czasem projekt się rozrasta, staje się coraz bardziej enigmatyczny, dochodzą nowe pomysły i nie próbuję sobie zwizualizować, jak miałbym go finalnie stworzyć! Zaczyna się proces szukania, tworzenia prototypów, co pozwoliłoby osiągnąć efekt najbardziej zbliżony do projektu, który powstał na szkicu. To jest ten najciekawszy moment. Drugi – to sama finalizacja projektu. Efekt wizualny, namacalny, który udało się ostatecznie osiągnąć.

Nie wszystkie projekty wyglądają tak, jak na szkicu. Dzięki procesowi zmian finalnie są nieraz nawet ciekawsze. Taką drogę przeszła jedna z sukienek w kolekcji „Metamorphosis”, która zupełnie różni się od pierwotnych wyobrażeń, co w żaden sposób jej nie ujmuje. Zwykle staram się trzymać pierwotnej myśli, wiodącego szkicu. Szukam rozwiązań, które najpełniej oddadzą zamierzony efekt wizualny. Mam zamiar doprowadzić projekt do jego materialnej wersji… ale zmiana wychodzi mu nieraz na dobre.

Kiedyś Jerzy Antkowiak, nestor Mody Polskiej, zaczynał swoją przygodę z projektowaniem… tworząc serwis kawowy. Czy Pan jako projektant mody odnalazłby się w innej twórczej dziedzinie? Chciałby Pan spróbować?

Takie próby mam już za sobą – zwłaszcza w temacie projektowania produktu. W tym sensie nadal interesuje mnie design. Odwołuję się jednak do bardziej plastycznych dziedzin, jak malarstwo, a od niedawna tkanina artystyczna. To są elementy, które staram się łączyć i aplikować na moje prace. Lubię malować, często tworzę w ten sposób. Z kolei tkanina artystyczna to pewien rodzaj wyzwolenia i staram się te sfery łączyć. Ważne, aby nie ograniczać się do jednej dziedziny, tylko czerpać z wielu różnych, zestawiać je ze sobą, tworzyć kontrasty i szukać wspólnych mianowników.

Ma Pan już pomysł na kolejne przedsięwzięcie?

Powstają projekty z wykorzystaniem tkaniny artystycznej, biorę udział w konkursach. Mam w sobie mnóstwo energii, aby tworzyć i szukać nowych rzeczy. Mam potrzebę drążenia.

Dziękuję za rozmowę.

Aneta Gawędzka-Paniczko

Zdjęcia:

Ana Zborowska
Piotr Kukla
Agata Cieślak
Kamil Chrypliwy
Paulina Maciejewska
@arturryba_/@sztuk_zz

Zobacz więcej